Hanabi – nie widzę, a gram
Jeżeli Wam powiem, że Hanabi to gra kooperacyjna, w której w prosty sposób rozwiązano problem lidera to zapewne od razu spotkam się z ironicznym uśmiechem. Ale jednak tak jest. W tej małej, karcianej grze problem ten nie istnieje ponieważ… każdy w niej jest liderem, a zasady gry nie pozwalają na żadne dyskusje w tym względzie ani na walkę o despotyczną władzę przy planszy, która zniszczyła już niejedną kooperacyjną rozgrywkę.
Hanabi nie jest nową grą. Autor 7 Cudów Świata (Antoine Bauza) opublikował ją w roku 2010, ale dopiero teraz, dzięki wydaniu jej w metalowym pudełku przez wydawnictwo Cocktail Games oraz targom w Essen przeżywa ona swoją drugą młodość.
Pamiętam, że w Istebnej byliśmy nią tak zachwyceni, że prawie siłą wymusiliśmy na Rafale sprowadzenie jej do Polski przez Rebel. I teraz mogę cieszyć się z posiadania gry, która była zarówno przyczyną niegrania przez nas w typowe planszowe tytuły, jak również katalizatorem dużych emocji, jakie towarzyszyły każdej rozgrywce. W tych kilkudziesięciu niepozornych kartach kryje się moc, która przyciąga do gry i łatwo to można zaobserwować po chęci zagrania w nią każdego, kto przyglądał się rozgrywce.
O fabule nie ma co wspominać, bo historia producentów fajerwerków, którzy starają się stworzyć idealne i cudowne sztuczne ognie ze sterty pomieszanego prochu i lontów, na pewno nikogo nie przekona, a w dodatku nikt się nad tematycznym uzasadnieniem rozgrywki nie będzie dłużej się zastanawiał, bo i nie o temat tutaj chodzi.
W pudełku znajdziemy 50 kart w pięciu kolorach o wartościach od 1- 5 z takim rozkładem kart: 1, 1, 1, 2, 2, 3, 3, 4, 4, 5 oraz 8 żetonów niebieskich i 3 czerwone. Jak przystało na grę kooperacyjną wygrają wszyscy lub nikt, a żeby wygrać musimy osiągnąć wspólny cel i ułożyć pięć jednokolorowych stosów po pięć kart, w kolejności od 1 – 5 (można mieć mniej kart, ale wtedy mamy mniej punktów).
Gdybym tutaj zakończył opisywanie zasad to pewnie każdy już dał sobie ze mną spokój, bo rozpływanie się nad zwykłą karcianką, nie różniącą się od wielu innych nie jest normalne, przynajmniej dla mnie. Cała zabawa w Hanabi zaczyna się jednak w momencie kiedy bierzemy do ręki nasze karty, bo tutaj stara zasada „karty przy orderach” nie sprawdzi się nic a nic. Dlaczego? Ponieważ w czasie gry jedyne co widzimy z naszych kart na ręce… to ich koszulki :) Nasze karty widzą tylko inni współgracze, a my musimy liczyć na ich podpowiedzi i naszą dobrą pamięć. I obie te kwestie są bardzo istotne, ponieważ w ruchu możemy dołożyć kartę do układanego stosu (zgodnie z zasadami), odrzucić (karta wypada z gry) lub właśnie podpowiedzieć innemu grającemu co ma na ręce. Podpowiadając możemy tylko wskazywać konkretne karty na ręce innego gracza i powiedzieć „ta i ta karta jest zielona” lub „ta i ta karta to są dwójki”. Potem już wszystko zależy właśnie tylko od pamięci trzymającego karty i jego woli czy wyłoży kartę, czy ją odrzuci lub czy zdecyduje się na podpowiedź dla innego gracza. Według zasad rozmowy o kartach graczy są dozwolone tylko w czasie podpowiedzi i potem już nic nie możemy o nich mówić, ponieważ taka komunikacja jest zabroniona. Za każdą naszą podpowiedź musimy „zapłacić” jednym żetonem niebieskim ze wspólnej puli i kiedy one się nam skończą wtedy zostaniemy bez możliwości podpowiadania, ale każda odrzucona lub właściwie dołożona karta kończąca układ przywraca nam jeden żeton podpowiedzi, więc teoretycznie możemy stan naszej „zdolności poznawczej” utrzymać na właściwym poziomie. Czerwone żetony przyznawane są za niewłaściwe dołożenie karty i kiedy na naszym koncie pojawią się takie trzy czerwone minusy przegrywamy automatycznie grę.
Emocje związane z grą są różne w zależności od liczby graczy. Jeżeli najpierw zagrałbym w nią w dwie osoby to raczej nie starałbym się za bardzo pozyskać Hanabi do swojej kolekcji. Jest ciekawie, jest inaczej, ale zarówno trudność wygrania oraz brak możliwości obserwacji reakcji większej liczby grających dużo ujmują rozgrywkom w takim składzie. Hanabi nabiera wiatru w żagle dopiero gdy gramy w większym gronie. Wtedy zaczynają się emocje. To trzeba zobaczyć na własne oczy. Kiedy gracz wymienia karty, jakie wydaje mu się, że ma na ręce, a wszyscy pozostali się załamują, ponieważ nijak się ma to do rzeczywistości, a w dodatku ktoś ma zamiar wyrzucić kartę, którą potrzebujemy do wygranej. Dochodzą do tego najróżniejsze sposoby podpowiadania nie przeczące zasadom. Bądźmy szczerzy, ciężko jest zmusić siebie do całkowitego milczenia, dlatego akcentowanie nazw kolorów lub cyfr w czasie podpowiedzi lub sugestywne (zdaniem pokazującego) znaki i pochrząkiwania się zdarzają. Oczywiście wszystko należy robić w granicach przyzwoitości, bo to jednak jest gra, ale nie byłem świadkiem żadnej rozgrywki czy to jako grający, czy jako obserwator, która toczyłaby się zachowaniem zasady całkowitego milczenia. Tak naprawdę to jest to gra imprezowa i ma ona bawić. Milczenie natomiast raczej nie nastraja do wybuchów śmiechu, żartów lub ironicznych i śmiesznych komentarzy, a z tego właśnie pamiętam Hanabi.
Edycja: Wydawnictwo REBEL.pl wyda polską wersję Hanabi.
[…] już bardziej interesuje się planszówkami zobaczyłaby tu wspominane na forum i blogach Hanabi (tutaj również moje trzy grosze na jej temat) oraz wydanego niedawno po polsku przez wydawnictwo […]
Dla jednych to zaskoczenie, rozczarowanie, a dla innych świetna wiadomość – Hanabi w tym roku otrzymała nagrodę Spiel des Jahres 2013 :)
[…] Wybór padł na tegoroczną, nominowaną do nagrody Spiel des Jahres (przypominam, że wygrało Hanabi) grę Augustus. Chciałem zobaczyć, co takiego konkursowe jury widziało w tej grze, że […]
[…] Odkąd dorwałem swój egzemplarz na Essen w zeszłym roku, uwielbiam tę grę. O samych zasadach pisał na przykład Tycjan o tutaj, więc nie będę powtarzał, ale nie powstrzymam się przed podzieleniem się kilkoma perełkami z […]