„Gobbit”. Zwariowane kameleony chcą powalczyć z „Dobble”
Wiem, że trochę długo nie pisałem, ale musiałem co nieco naprostować w swoim nosie i niestety należało skoncentrować się na innych sprawach. Nie jest to jednak właściwe miejsce na pisanie o medycynie oraz pracy zawodowej, wiec podaruję sobie szczegóły. Najważniejsze, że przez cały ten czas grałem, więc nazbierało się dużo materiału do przelania na blog. Obiecuję, że będzie różnorodnie, a już dzisiaj coś szalonego. Gra imprezowa, która zauroczyła mnie od pierwszego wejrzenia, a nie powiem, żebym był wielkim fanem gier kontaktowych. Swego czasu zmieniłem zdanie o imprezówkach poznając „Dobble”, to może teraz pora zmienić zdanie o grach wymagających kontaktu fizycznego? Poznaj zakręcone kameleony i wściekłe ptaszki z serii „Gobbit”.
Opisane w tekście gry zostały przekazane przez wydawnictwo Morning Family
Grę pokazał nam kilka miesięcy temu Michał „Ozy” Ozon. Któregoś wieczoru odwiedził nas z rodziną, wcześniej zapowiadając, że przyniesie fajną grę. Każdy chyba wie jakie tytuły lubi Ozy, więc łatwo będzie zrozumieć moje zdziwienie, gdy zamiast wojennej/strategicznej gry w jego ręku zobaczyłem małe zielone pudełeczko z kameleonem na okładce i jego uśmiech na twarzy, świadczący o tym, że wręcza mi świetną grę o jakiej na pewno marzę. OK, chłopak mięknie na starość, ale jak to się mówi „gość w dom, gry na stół”, zagrać trzeba. Tym bardziej, że jego radość podczas tłumaczenia gry zaczęła już nawet być intrygująca.
Odkrywamy karty… patrzymy co na ich jest… liczy się refleks… kto pierwszy, ten lepszy… trzeba polować… bronić się… Skąd ta radość? Dobra, grajmy, szybciej skończymy. Zaczynamy, pierwsze rundy, początkowa konsternacje i nagle zaczyna się dziać coś dziwnego. U mnie i u Moni skupienie połączone z wielkim bananem na twarzy, wybuchy śmiechu, okrzyki radości, jęki zawodu w chwilach kiedy przegrywamy i to uczucie, kiedy chciałoby się jeszcze i jeszcze, bo to wciąż bawi. Tak właśnie poznałem „Gobbity”, a przed chwilą opisałem zalety idealnej gry imprezowej. Pora więc na szczegóły.
Wszystkie karty, z których składa się gra umieszczono w małym, zgrabnym i bardzo estetycznym pudełku. Nawet zamkniecie z wykorzystaniem magnesu świadczy, że projektanci nie pozostawili nic przypadkowi. To pudełko ma podróżować, ma być przenoszone z imprezy na imprezę i ma zachęcać do jego wzięcia w rękę i otwarcia. Oprawa graficzna jeszcze bardziej to podkreśla.
Na kartach znajdziesz kobry, kameleony, moskity w różnych kolorach, a te ostanie to nawet i w różnokolorowych kombinacjach. Cała zabawa polega na zjedzeniu wszystkich zwierząt biorących udział w grze. Gra nie jest jadalna, więc wspomniana wcześniej fizyczność nie odnosi się do tego rodzaju działań. Tutaj będziesz polował dłońmi i nimi też będziesz ochraniał swoje zwierzątka.
Łańcuch pokarmowy jest tu bardzo prosty. Kobry atakują kameleony, ale gardzą moskitami. Kameleony wprost przeciwnie, zjadają tylko właśnie moskity. Same moskity, niestety nie mają za bardzo co tu jeść i ich życie polega głównie na obronie. Zwierzęta mają jednak swoje upodobania smakowe i zajadają tylko inne gatunki w swoich kolorach. Niebieska kobra zje niebieskiego kameleona, ale już żółty może czuć się bezpieczny i spokojnie polować na żółte moskity.
Zasady już znasz, to teraz czas na zabawę. Każdy z graczy ma przed sobą zakrytą talię i począwszy od pierwszego gracza odkrywacie na zmianę kolejne jej karty (następne będziesz kładł na wcześniej odkrytych). Gdy na stole będą widoczne minimum dwa zwierzątka zaczynają się łowy. Musisz być cały czas czujny i obserwować czy twój osobnik nie jest zagrożony, albo czy ty nie możesz na kogoś zapolować. Mając przed sobą na przykład żółte moskity wypatrujesz wyskakujących z zarośli szybkich jak błyskawica, długich języków (dłoni) żółtych kameleonów lub w przypadku posiadania żółtego kameleona, śmiercionośnego błysku żółtej kobry, która w postaci wystrzelonej nagle dłoni innego gracza zaatakuje twojego małego gada. Atak polega na szybkim położeniu ręki na ofierze (karcie), a obrona oczywiście na zasłonięciu karty własną dłonią. Nie muszę chyba mówić, że każdy broni swoich zwierząt, prawda? Atakujemy już jednak wszyscy wszystkich. Oprócz niestety moskitów. Chociaż… OK, napiszę o tym może trochę później.
Kiedy uda ci się coś upolować to zabierasz kartę ofiary (wraz ze wszystkimi kartami pod nią) i podkładasz je pod swoją talię zakrytych kart. Skuteczna obrona przynosi podobny skutek, z tym że obronione kart lądują w talii przed obrońcą. Zabieranie kart ma swój cel, ponieważ wygrasz grę jeżeli zbierzesz wszystkie karty.
Wszystko dzieje się bardzo szybko, więc pojawiają się pomyłki (przypominam o dwukolorowych kartach moskitów, one mają dwóch wrogów) i powiedzmy sobie szczerze, to właśnie one nadają jej znamiona zwariowanej zabawy, której wymagamy od tego typu gier. Jedna, druga, kolejna karta pojawia się na stole, a twoje ręce zaczynają niespokojnie drżeć i już nie wiesz czy atakować, czy może bronić i trach, twoja dłoń ląduje w obronnym geście na własnym czerwonym kameleonie, bo z każdej strony czyha na niego wygłodniała kobra. I wybuch śmiechu, bo przecież nie ma wśród nich nic czerwonego!
Takie faule – złe ataki lub obrony – powiększają stos kart pośrodku was. Jest to tak zwany cmentarz. Mało to imprezowa nazwa, ale nie traktujmy tego zbyt poważnie. Jest to specjalny stos kart, który można aktywować kładąc na nim rękę i krzycząc „Gobbit!” w chwili kiedy na stole będą wszystkie kolory moskitów. Wszyscy wtedy weźmiecie karty, które są przed wami wyłożone do siebie, z tym że osoba, której dłoń była pierwsza może wybrać sobie stos spośród wszystkich graczy.
W talii znajdziesz jeszcze kartę goryla. Ten osobnik nie zważa na gatunek ani na jego kolor i atakuje każdego. Udany atak nie skutkuje jednak wzięciem zdobytego stosu kart, ale umieszcza się go na cmentarzu i zmniejsza się tym samym pulę kart w grze, co może przyśpieszyć czyjeś zwycięstwo.
Z reguły podczas zabawy nie lubimy zostać od niej odsunięci i być tylko obserwatorami poczynań innych. Ja przynajmniej nie mam z tego takiej samej satysfakcji. W „Gobbit” problem ten udało się bardzo fajnie rozwiązać. Kiedy nie masz już żadnych kart i praktycznie wiesz, że nie wygrasz, to pozostajesz w grze i stajesz się Poltergeistem. Jak przystało na złego ducha, twoje zadanie polegać teraz będzie na przeszkadzaniu i wypatrywaniu takich samych par zwierząt (gatunek i kolor). Udany atak ducha skutkuje odrzuceniem zaatakowanych kart na cmentarz. To taki pies ogrodnika, nic nie zyska, ale inni stracą.
Gra jest już dostatecznie szalona w tym wariancie, ale to nie wszystko co oferuje. Kiedy się dobrze przyjrzysz rewersom kart, to zobaczysz, że nie są one identyczne. Myśmy byli tym faktem nieźle zaskoczeni, bo widzieliśmy do tej pory tylko logo gry. Ale nie, tam faktycznie są ikony, które wykorzystuje się w wariancie zaawansowanym. Wprowadza on nowe zasady rozgrywki aktywowane w momencie pojawienia się karty na cmentarzu, a w zasadzie, to ikona na tej karcie je zmienia.
To już jest czyste szaleństwo i tylko najbardziej spostrzegawczy i obdarzeni super refleksem wychodzą z tego zawsze zwycięsko. Zresztą wyobraź sobie, że w pewnym momencie kobry zaczynają gustować również w moskitach, potem jest szansa, że łańcuch pokarmowy się odwróci i to moskity znajdują się na jego szczycie, nagle inna karta niweluje warunek takich samych kolorów, a kolejna mówi wprost, że trzeba atakować tylko te zwierzęta, których kolor się nie zgadza. A żeby było jeszcze trudniej, to jest też szansa że moskity stają się wybuchowe i nie wolno ich pod żadnym pozorem atakować, bo wiadomo… BUM, albo każdy z was poczuje co znaczy bycie Poltergeistem. Ogólnie szaleństwo, dezorientacja i niespożyty generator śmiechu i radości.
Było zielono, jest czerwono
Silna marka to potęga potrafiąca wycisnąć pieniądze ze wszystkiego. Pewnie widziałeś niedawno w sklepach pomarańcze, a nawet ziemniaki Star Wars. Przewraca się Yoda w grobie zapewne… Dlatego nie można się dziwić, że wydawcy gier chcą dzięki licencjom wyciągnąć z tego coś dla siebie. Oprócz oryginalnego „Gobbita”, wydano od razu wersję „Angry Birds”. Dla mnie fenomen wściekłych ptaków jest całkowitą zagadką, więc ta wersja nie zawojowała za bardzo mojego serca, ale skłamałbym gdybym napisał, że czegoś jej brakuje. Dla osób lubiących nieustanne ptasio-świńskie wojny będzie to pewnie kolejny argument do sięgnięcia po tę właśnie wersję „Gobbita”.
Nie mamy tutaj do czynienia jedynie ze zmianą oprawy graficznej, ale widać, że autorzy gry nie poszli na łatwiznę i znane z innych branż odcinanie kuponów w tego typu sytuacjach nie ma tu miejsca. Zasady oczywiście pozostają tutaj podobne i wciąż polujemy i bronimy naszego inwentarza, ale reguły zabawy zostały lekko zmodyfikowane.
Między sobą walczą oczywiście ptaki (Czerwony, Chucki i Bomba) ze świniami, więc potyczki odbywają się pomiędzy tymi dwoma frakcjami. Osoba okrywająca kartę świni może zaatakować kartę ptaka, w sytuacji gdy na stole jest już odkryta inna karta świni, a osoba odkrywająca kartę ptaka może zaatakować świnie jeżeli przynajmniej jeszcze jeden taki sam ptak jest już odkryty.
W przypadku tej wersji „Gobbita” atakują zawsze przynajmniej dwie osoby, więc jest to gra stawiająca zasadniczo na większą liczbę graczy (maksymalnie 8). Tutaj ręce dosłownie wystrzeliwują we wszystkich kierunkach prawie za każdym odkryciem karty. Szaleństwo!
Nie ma tutaj goryla, ale są jaja. Działają one jednak całkowicie odwrotnie niż te człekokształtne. Gdy ktoś odkryje taką kartę, to do razu musi ją bronić, bo staje się celem dla wszystkich innych graczy. Wciąż możesz za to spodziewać się trybu „Gobbit!”, gdy wszyscy atakują, tym razem nie cmentarz, ale zamek, w chwili kiedy na stole znajdzie się ptak z każdego gatunku. jak również Poltergeistów i bardzo dobrze, bo ten pomysł na zabawę do końca dla wszystkich, bez względu na szczęście jest bardzo fajny i na pewno docenią to gracze młodsi lub obdarzeni słabszym refleksem. Za to całkowicie nowym trybem jest ANGRY. Stosuje się tu specjalne wersje wkurzonych ptaszków, które wyłożone stają się niemożliwe do opanowania i mogą atakować wszystkich oprócz graczy z kartą tego samego ptaka, co nasz zdenerwowany koleżka.
Gry imprezowe ciężko opisać, bo ich cały urok odkrywa się w dobrym towarzystwie podczas gry i teraz pewnie czujesz się jakbym polecał ci rewelacyjny smak świetnej potrawy. Uwierz mi jednak na słowo (zwłaszcza kiedy lubisz zwariowany klimat „Dobble”) i koniecznie zagraj w „Gobbit”. Jest bardzo duża szansa, że to małe pudełko już nie opuści żadnej twojej imprezy i to nie tylko planszówkowej. I nawet jeżeli jesteś bardzo zatwardziałym miłośnikiem ciężkich, poważnych tytułów, to przynajmniej jedną grę imprezową musisz mieć w swojej kolekcji. Kiedy przychodzi do ciebie nieznająca dzisiejszego rynku planszowego rodzina lub odwiedzają cię przyjaciele, którym zależy na luźnej zabawie, to na odwieczne pytanie „Masz tyle tych gier, to może w coś zagramy?” błagam, nie wyciągaj swojej ulubionej „Agricoli” lub innego „Brassa”! Wykorzystaj tutaj swoją tajną broń – grę imprezową. Nic tak szybko nie przekona tego typu towarzystwa, że twoje hobby jest świetne i można ci go pozazdrościć. Kto nie chciałby mieć pudełka z radością na wyciągnięcie ręki?